sobota, 2 lipca 2011

WYBIĆ POLSKIE ROBACTWO i PSYCHICZNYCH - ZAKOPAĆ W LASACH NA WIEKI: Kto z Polaków pamięta o Piaśnicy?

Jak zakałę ludzkości Niemcy (nad ludzie, über menschen) traktowali Polaków, Słowian podczas II wojny światowej (o ile dziś coś istotnego się zmieniło!). Elitę polską z Kaszub, budowniczych portu w Gdyni oraz psychicznie chorych mordowano w lasach wokół Piaśnicy. Kilkanaście tysięcy wymordowanych. Stoją pomniki i drogowskazy, ale kto z jadących się opalać zatrzyma się, przeczyta, zastanowi, pomyśli, odniesie do rzeczywistości, nie mówiąc już o tym, kto się pomodli... 

Setki hektarów lasów i dziesiątki grobów kilkunastu tysięcy pomordowanych przez Niemców...



CZY ZNAMY I PAMIĘTAMY...?!

piątek, 1 lipca 2011

GERMANIA: Soloż-Żak kupuje Plusa a Deutsche Bank uczestniczy w finasowaniu

Jedna z największych transakcji finansowych w tej części świata warta ponad 18 mld złotych odbyła się przy współfinansowaniu Deutsch Bank jak na polnische land przystało.
Kiedy otworzą się oczy Polaków, by zobaczyć czyim jesteśmy wasalem w głównej - choć nie jedynej - mierze...?

czwartek, 30 czerwca 2011

Żaglowiec Fr. Chopin: "Nigdy kapitan nie godził się na Mszę św. na pokładzie"

Dziś powrócił po wielomiesięcznej tułaczce, kłopotach, aferach polski żaglowiec Fryderyk Chopin. Jak się dowiedziałem od duszpasterstwa polskiego, prowadzonego w jednym ze światowych portów, różne polskie żaglowce zawsze zapraszały kapelana na uroczystą Mszę św. na pokładzie gdy cumowali w danym porcie. Kapitan Chopina w tym porcie (nie wiem jak w innych) nigdy na to się nie godził.
Ot roztrzaskany, nieopłacony, wyłudzający odszkodowania, wstyd przynoszący Polsce powrócił okrzyknięty sukcesem.

Patrząc na buzię pana kapitana chyba nie tylko wiatrem jest wysmagana.

niedziela, 26 czerwca 2011

Radecznica - setki dzieci żydowskich uratowanych w polskim klasztorze

Dzięki inspiracjom Pana Ryszarda Gontarza zaczynam docierać do miejsc i środowisk, w których, z narażaniem życia własnego i wielu innych osób, podejmowano heroiczny wysiłek niesienia pomocy, ukrywania, karmienia, przechowywania obywateli pochodzenia żydowskiego.
Po kilku słowach tragedii mieszkańców Białki, słów kilka o Radecznicy, miejscowość na wschód od Zamościa w powiecie szczebrzeszyńskim.
Mam nadzieję i że z tego miejsca uda się zrealizowac materiał filmowy.

Oto fragment artykułu ks. Czesława Galeka: Klasztor był ocalaniem (1), Z Niedzieli, edycji zamojskiej 19 (2001):
 "W ratowanie dzieci żydowskich zaangażowały się także siostry ze 189 klasztorów przedwojennej Polski, w tym również pracujące na naszym terenie. Badaczka problematyki pomocy udzielanej dzieciom żydowskim przez siostry zakonne, Ewa Kurek-Lesik, w książce Gdy klasztor znaczył życie (Kraków 1992) pisze: "Najpiękniejszą kartę w dziejach ratowania dzieci w Polsce w czasie drugiej wojny światowej, w tym także żydowskich zapisały Franciszkanki Misjonarki Maryi. To ubogie zgromadzenie, liczące niespełna dwieście sióstr, zachowało najbardziej otwartą postawę w stosunku do wszystkich dzieci: polskich, żydowskich i ukraińskich" (s. 62). Ta ocena dotyczy sióstr pracujących na Zamojszczyźnie: w Zamościu i Radecznicy.
Siostry Zofia Bogumiła Makowska, Emilia Potoczna i Maria Toczko z Łabuń, które uczestniczyły w tej akcji, wspominają jak do wysiedlonych w połowie czerwca 1941 r. z Łabuń do Radecznicy sióstr " dniem i nocą zaczęły się sypać dzieci". Były to dzieci polskie oderwane od rodziców lub zbiegłe z transportów niemieckich, obozów przejściowych oraz dzieci żydowskie zbiegłe z gett. Nikt w domu zakonnym w Radecznicy, ani w domach w Zamościu nie pytał je o metryki, pochodzenie, narodowość czy też przynależność religijną. Ponieważ dzieci potrzebowały pomocy, to pomieszczenia klasztorne zostały dla nich otwarte. Dzieci było tak dużo, że nawet z kaplicy siostry urządziły dla nich sypialnię. Msza św. była odprawiana w małym pomieszczeniu, a siostry uczestniczyły w niej, przebywając na korytarzu. Z powodu braku miejsca, wiele dzieci siostry przekazały polskim zaufanym rodzinom, by przyjąć następne. Władze miejskie Zamościa przekazały siostrom budynek szkoły handlowej w Zamościu przy ul. Łukasińskiego, ale i on szybko zapełnił się dziećmi. Siostra Makowska mówi, że w czasach okupacji dla bezpieczeństwa klasztoru i dzieci nie rozmawiano na temat ich pochodzenia. Nikt wprawdzie tego oficjalnie nie zabraniał, ale siostry intuicyjnie wyczuwały, że lepiej mało wiedzieć, a jeszcze lepiej nie wiedzieć nic. Za przechowywanie dzieci żydowskich groziła przecież śmierć, a kontrole niemieckie były bardzo częste. Dla bezpieczeństwa do rozmowy z Niemcami były delegowane siostry znające język niemiecki i takie, które w ogóle nie wiedziały o ukrywanych. Stąd też na pytania Niemców, zgodnie z własnym przekonaniem odpowiadały, że dzieci żydowskich nie ma.
Siostry były bardzo zapracowane. Na przykład w Zamościu przy ul. Łukasińskiego było 100 dzieci, a tylko dwie siostry wychowawczynie i jedna pielęgniarka. Każda z nich pracowała przez cały dzień z krótką przerwą na posiłek i modlitwę. W nocy wychowawczynie spały z dziećmi. Kilka innych sióstr było zajętych aprowizacją i administracją. Największym problemem było zdobycie żywności dla dzieci. Siostry ciężko pracowały, służąc ludności jako pielęgniarki, robiły na drutach, szyły, pracowały na polach, a nawet musiały kwestować. Starsi mieszkańcy wiosek jeszcze do dziś wspominają siostry, które w białych habitach zjawiały się w gospodarstwach, prosząc o produkty żywnościowe dla dzieci. Obecny proboszcz parafii Łabunie, ks. Aleksander Sieciechowicz, często wspomina siostry franciszkanki, które przychodziły na kwestę do jego rodzinnego domu w Torubinie. Mieszkańcy wiosek i miasteczek, sami biedni, dzielili się tym, co mieli. Największy problem był z transportem produktów z dalszych wiosek, ponieważ Niemcy zabrali siostrom konie. Wtedy wpadły one na pomysł, by wykorzystać psi zaprzęg. Dwa psy, przed nosami których siostry zawiesiły na kiju smakowity kawałek kiełbasy, ciągnęły wózek lub sanie naładowane produktami rolnymi.
Siostry nie wiedziały w czasie wojny i do tej pory nie wiedzą, ile dzieci uratowały i jakiego były pochodzenia. Ratowanie najmłodszych uważały za rzecz naturalną, nie wymagającą arytmetyki. Pod ich opieką były dzieci polskie, żydowskie, ukraińskie, a pod koniec wojny także i niemieckie, zagubione podczas działań wojennych. Na pytanie: dlaczego to robiły? cytowana Ewa Kurek-Lesik odpowiada: " Gdy w klasztornej furcie stawało proszące dziecko, siostry zadawały sobie pytanie: jak wobec tego dziecka zachowałby się Chrystus? Bóg-Chrystus, który stał się Człowiekiem i umarł na krzyżu, dlatego tylko, że tak bardzo umiłował ludzi. Stojące przed klasztorną furtką dziecko było dla zakonnic człowiekiem. Człowiekiem, którego życie w imię Chrystusa i nakazanej przez Niego miłości bliźniego należy ratować. Nawet wtedy, gdy ratując, przyjdzie oddać życie. Jedynym zgromadzeniem misyjnym, które w czasie wojny ratowało żydowskie dzieci, były Siostry Franciszkanki Misjonarki Maryi. Klasztory Zamościa i Łabuń-Radecznicy stały otworem dla wszystkich dzieci Zamojszczyzny i akurat w nich nikt nie pytał, skąd dzieci pochodzą i jakiego są wyznania. Zgodnie z 112 paragrafem zakonnych konstytucji, który mówi: 'Niech otaczają szczególną troskliwością dzieci ubogich i opuszczone pamiętając, iż Pan Jezus ponad wszystko umiłował maluczkich tej ziemi'" (s. 117)."