sobota, 5 lutego 2011

Zabić Ludwika...

Czytając tytuł proszę nie przerażać się, iż nawołuję do zabicia jakieś znanego, choćby z polityki, Ludwika. Nic z tych rzeczy. 

Nie wiem czy pamiętają Państwo przed laty reklamy jednego z zagranicznych molochów produkujących chemię kuchenną i różnej maści higienalia. Otóż w reklamie tej rozanielona paniusia zmywając naczynia chwali się matce, że rozstała się z Ludwikiem, a jej nowym superowym przyjacielem został Sunlicht. Wymowa więc reklamy była taka, że znany od lat, polski płyn do zmywania to starocie a teraz nastaje nowe. W 1994 roku Sąd Wojewódzki w Warszawie uznał, że producent „Sunlichta", Lever Polska SA
naruszył dobra osobiste spółki Inco Veritas wytwarzającej płyn „Ludwik". Niemcury tłumaczyły się, że imiona Ludwika i kilku innych były dobrane przypadkowo i w ogóle nie kojarzyli tego z polskim płynem "Ludwikiem", mimo, że jest produkowany od 1963 roku. Dodatkowo motywowali, że imię Ludwik jest takie popularne w Polsce, że się nim posłużyli. No cóż, widać za jakich imbecyli i wasali nas mają!
Obecnie jeden z urzędów nęka (o przepraszam sprawdza) polską firmę czy nie stosowała zmowy cenowej.

Jak widać obcy kapitał nie daruje tak łatwo. 
Za długo by tu się rozpisywać i wymieniać elementy tej wojny przeciwko polskiej przedsiębiorczości, podjazdy, blokady handlowe, zamilczenie. 

Poniżej kilka fotek produktów, o których istnieniu być może nie wiemy (poza płynem "Ludwikiem"). Warto poszukać, spróbować. Rzecz jasna daleki jestem od twierdzenia, że jak coś jest przez Polaków wymyślone, produkowane to już przez to będzie lepsze, tańsze, zdrowsze itp. Była by to postawa życzeniowa. Ale z drugiej strony bezkrytyczne wpatrzenie, że co z tzw. "Zachodu" to najlepsze, to postawa - powiedzmy delikatnie - człowieka nie ceniącego siebie i zakompleksionego.

Więcej na stronie
www.inco-veritas.com.pl







piątek, 4 lutego 2011

GRABIEŻ POLSKI: Wyprzedaż akcji PKO BP

Jak donosi Rzeczpospolita (4.02.2011 - http://www.rp.pl/artykul/9211,604949-BGK-sprzeda-pakiet-PKO-BP-.html) planowana jest sprzedaż 10,25% akcji PKO BP. Po ich sprzedaży przez polski (jeszcze) Bank Gospodarstwa Krajowego państwo polskie będzie miało mniej niż 50% akcji PKO BP, co widać z poniższego wykresu.

Władza biurokracji (10): Ubożuchna stajenka


Tak dla smaku tylko jeden news.
Jadąc koło Sochaczewa widać (z obwodnicy również), ubożuchny budyneczek (na zdjęciu poniżej w uroczej grudniowej, śnieżnej scenerii). Czyja to siedziba... Urzędu Gminy w Sochaczewie. Trzeba powiedzieć, iż z gustem i stylem, przynajmniej krajobrazu nie szpeci i swą urodą cieszy oko podatnika.


czwartek, 3 lutego 2011

Ekumenizmy...

Jako, że zmiana adresu bloga kosztowała mnie kilka tygodni przerzucania starych postów, tak by wszystko było w jednym miejscu, więc nie zamieszczałem nowych postów, by nie mieszać pewnej chronologii.

W międzyczasie odbył się kolejny Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan. Dzięki obecnemu pontyfikatowi usłyszeliśmy już na czym ma polegać katolickie podejście do tych poczynań. Nie żadna poprawność polityczna, która każe istnieć obok siebie rożnym wyznaniom, byleby w pokoju, ale dążenie, by ci, którzy z różnych względów, są poza burtą Kościoła Chrystusowego, czyli katolickiego mogli do niego wrócić (zob. link na mojej stronie). Poniżej kilka myśli na ten temat.

Rozbicie protestantyzmu było jednym z najważniejszych powodów powstania ruchu ekumenicznego. Każde z wyznań miało i ma swoją część prawdy. Ekumenizm w rozumieniu protestanckim szuka jakiegoś podstawowego, wspólnego mianownika. Kościół katolicki nie musi go szukać, bo ma pełnię prawd, które objawił sam Bóg. Ekumenizm katolicki polega na znalezieniu sposobu, aby nasi bracia, którzy z różnych względów odłączyli się od Kościoła katolickiego mogli do niego powrócić.

Pięknie to ujął papież św. Pius XII w encyklice Myistici Corporis z 1943 roku: Niechże więc wejdą do jedności katolickiej i z Nami w tej jednej budowie Ciała Jezusa Chrystusa złączeni, do jednej Głowy się zwrócą w tej społeczności, pełnej najchwalebniejszej miłości. Nie ustając nigdy w prośbach Naszych do Ducha miłości i prawdy, czekamy na nich z podniesionymi i otwartymi rękoma, jako na tych, co mają przyjść nie do obcego, ale do swojego własnego i ojcowskiego domu (p.87).
 
Warto więc jasno wyjaśniać tę różnicę, mówiąc wiernym gdzie jest pełnia prawdy i na czym polega katolickie dążenie do jedności chrześcijan. W przeciwnym wypadku możemy wprowadzić w umysły wiernych wiele zamętu.



wtorek, 1 lutego 2011

Koszalińskie spotkania

Dzięki zaproszeniu Ks. Rafała Jarosiewicza, wielkiej życzliwości Ks. Proboszcza katedralnej parafii, po raz pierwszy w życiu mogłem wygłosić kilka prelekcji w Koszalinie zarówno w parafii jak i kilku szkołach.

Na stronie: www.katedra.koszalin.pl jest do wysłuchania zajawka spotkania jak i półtoragodzinne spotkanie. 

Zapraszam do wysłuchania.

Ze starego bloga: Władza biurokracji (9): Weterynarze

środa, 12 stycznia 2011 23:21

Mówią, że jedna jaskółka wiosny nie czyni. Niemniej jednak po tegorocznych śniegach, które przyszły na św. Andrzeja na koniec listopada i trzymały (często wraz z mrozem i mrozami) przez niemalże półtora miesiąca powiało wiosennie.

Chodzi rzecz jasna nie tylko o pogodę ale o jaskółeczkę w walce z różnej maści biurokracją generującą różnej maści ograniczenia, kontrole i – jakże – opłaty.

Tym razem rolnicy zaczęli walczyć o swoje. Minister Sawicki rolnictwem się zajmujący pod naciskiem związków, kółek i rolników zabrał się do nie łatwej walki z lekarzami weterynarzami. To, co słyszałem od rolników przerażało. Wystawianie kwitków, dojazdy, wizyty wszystko słono kosztowało, a bez kwitka ani uboju, ani sprzedaży być nie może. Szczytem była sytuacja, o jakiej słyszałem od mazurskiego rolnika. To, że za każdy przyjazd lekarz każe sobie płacić od kilometra, mimo, że często nie jechał specjalnie tylko załatwiał po drodze innych rolników czy swoje sprawy, to rzecz normalna, stawka za km i nie ma przepuść. Oczywiście dodatkowo za stempelek, często nawet nie wchodząc do obory, by przynajmniej zobaczyć „badane” zwierzę, kolejne np. 50 zł. Nikt nie pyskuje, bo nic nie zwojuje. Ale razu pewnego lekarz, do którego ów rolnik zadzwonił, powiedział, iż nie da rady dziś przyjechać chyba, że sam zainteresowany do niego się pofatyguje po zaświadczenie ostemplowane (zwierzę naturalnie konieczne nie było przy tej wizycie). Ów rolnik grzecznie pojechał na umówioną godzinę i jakież było jego zdziwienie, gdy zobaczył, iż cena obejmuje także… dojazd lekarza do rolnika.
Nóż w kieszeni się otwierał!

I słyszę w Agrobiznesie* (z 11 stycznia, http://tvp.info/agrobiznes/wideo/11012011-1210/3619386), iż minister rolnictwa, wspierany przez rolników, nie ugiął się przed strajkiem i szantażem weterynarzy, którzy powiedzieli, iż nie będą za tak marne pieniądze wystawiać kwitków. Minister ogłosił, iż w określonych przypadkach stad wolnych od chorób, takie kwitki nie będą potrzebne i … nagle weterynarze zaczęli mięknąć.

Rolnicy zgodnie mówili, iż był to tylko kolejny podatek (weterynaryjny, jak go nazwali), a nie realistyczne dbanie o zdrowie i bezpieczeństwo. Ja bym powiedział: nie żaden kolejny podatek tylko haracz, gdzie harujący rolnicy musieli się zrzucać na ubożuchnych weterynarzy.
No cóż biedę lekarzy wyrażało znane powiedzenie: Pokaż lekarzu, co masz w garażu!

To również w przyszłej Polsce, przyszłe elity będą musiały normalnie poukładać!

* Agrobiznes – program Redakcji Rolnej emitowany w TVP1 od poniedziałku do piątku o godz. 12.10. Niestety przez wielu jest to program lekceważony a szkoda, bo wiele ciekawych rzeczy można się dowiedzieć. Jako, że godzina jest niesprzyjająca można go obejrzeć po emisji w Internecie http://tvp.info/agrobiznes.

Ze starego bloga: Władza biurokracji (8): Miało ubyć 20 tys., a przybędzie 30 tys.

poniedziałek, 10 stycznia 2011 9:54

Skutki upadku cywilizacji łacińskiej i rozrostu biznatyjskiej

Od lat mówię i piszę o tym, iż w systemie, w jakim jest Polska (i UE) rugowana jest cywilizacja łacińska, a kwitnie cywilizacja bizantyjska, przynajmniej w jej biurokratycznym wymiarze. W tej cywilizacji prawdziwą klasą panującą (wręcz boską, wszechwładną i nietykalną, uprzywilejowaną) jest klasa biurokratyczna (o rozróżnieniu urzędnika od biurokraty już pisał przed laty niżej).

Tanie państwo PiSu

Kto spróbuje podnieść na nią rękę ginie marnie. Od lat słyszymy i wykonaniu PiSu o tanim państwie (urzędników za PiSu przybyło i w państwie – także w kancelarii Prezydenta Kaczyńskiego). Pan Kluska, który wiele przeszedł przez błędne decyzje biurokracji skarbowej, łudził się biedny, że za poprzedniego rządu wprowadzi swój Pakiet, który ograniczy władzę biurokracji i pomoże przedsiębiorcom polskim. Nic z tego, "daremne żale, próżny trud". Pan minister Ziobro, który próbował ukrócić mafie prawniczą na własnej skórze poczuł opór materii i późniejsze kąsanie. To tak profilaktycznie mu pokazano, żeby mu kiedyś do głowy podobna głupota nie przyszła.

„Oszczędności” PO

Obecny rząd, a jakże również od lat mydli oczy oszczędnościami. Pamiętamy jak poseł Palikot powołał specjalna komisję, która miała zająć się bezsensownymi przepisami, ustawami, rozporządzeniami, ograniczyć władzę biurokracji i pomóc polskiej przedsiębiorczości. Z ciekawością obserwowałem ten projekt. Myślę, Palikot człowiek biznesu, zwolennik wolnego rynku (podobno). A tu, tradycyjnie już, klapa. Rozpłynęło się wszystko w mroku i we mgle parlamentarno, legislacyjno, personalnej. Coś tam zrobiono, ale wszystko to ruchy pozorowane.
Jak podał GUS w 2010 roku zbankrutowało grubo ponad 600 firm. Kilkadziesiąt procent więcej niż w 2008. A w biurokracji? Drodzy Państwo przecież, jeżeli mam rację mówiąc o pozycji tej warstwy społecznej w naszej Ojczyźnie, to będzie to ostatnia warstwa, która na swej skórze odczuje jakikolwiek kryzys.
I znów, ze szwajcarską precyzją, się sprawdza!

Redukcja urzędników przez ich zwiększenie

Jak donosi "Dziennik Gazeta Prawna" (http://edgp.gazetaprawna.pl/index.php?act=mprasa⊂=article&id=337532) panujący nam Premier obwieścił wszem i wobec, że 10% administracji państwowej i samorządowej będzie zwolnione w ramach oszczędności. Ale tak przypadkowo Prezydent nie podpisał ustawy. Na dziś efekt jest taki, że urzędników przybędzie! Dlaczego? Gdyż zapobiegliwi biurokraci, słysząc o zamiarach Premiera, zaczęli zwiększać zatrudnienie. Jeśli w urzędzie np. pracowało 100 osób, przyjmowano kolejnych 10, wówczas stan wynosił 110 osób. Gdy miały przyjść zwolnienia 10%towe wówczas zostałoby 100 osób. Proste, aż do bólu. A, że na razie zwolniej nie będzie więc pewnie już zostanie te 110 osób. Jak donosi gazeta, będzie nas to kosztowało 2,4 mld zł rocznie.

Nihil novi!!!

Dla mnie oczywiście to żadne zaskoczenie. Powiem więcej, podobny skandal "oszczędnościowy" rozegrał się rok temu, a donosiła o tym "Rzeczpospolita", ale o tym przypomnimy wkrótce!

Ponad milionowa armia biurokratyczna (jawna i ukryta w różnych agencjach i agendach), gdy w tym roku składała sobie życzenia: Szczęśliwego Nowego Roku, jakąż moc sprawczą miała w swych wszechwładnych ustach.
A Polacy z innych warstw społecznych? No cóż… życzę z serca szczęśliwego Anno Domini 2011, niestety me usta tej mocy mieć zapewne nie będą.

Ktoś powiedział: Takie czasy!
To nie czasy takie, to ludzie tacy!
To taki bizantyjski system!

I to w przyszłej Polsce, prawdziwe polskie elity, które oddolnie i społecznie należy odbudować będą musiały zmienić!

poniedziałek, 31 stycznia 2011

Ze starego bloga: Zapaść semantyczna Cz. 1: Komunizm – socjalizm

poniedziałek, 03 stycznia 2011 1:03
 
Lata minęły i chyba pora wrócić na bloga.

O zapaści semantycznej słów kilka(naście).
Otóż zafałszowanie słów używanych w danym języku w prostej linii przekłada się na fałszywe odbieranie rzeczywistości przez ludzi.

Jak nauczyć Polaków plucia na Polskę?
Jako, że w Polsce Polaków uczy się plucia na własną Ojczyznę, więc by im to łatwiej przyszło stosuje się zapaść semantyczną (np. fałszowanie i manipulowanie znaczeniem słów). Otóż, żeby obrzydzić Polskę z przed roku 1989, (tym okresem się zajmiemy, choć obrzydzanie Polski dotyczy i bardziej współczesnej rzeczywistości), należy wmówić Polakom, iż wolność, dobrobyt, suwerenność, i wszystko co naj zaczęło się po 1989 roku, a wszystko, co przed 1989 roku to jedna wielka niewola, podłość, prześladowania zło itp. W tym celu nagminnie używa się, co do Polski z lat 1945-1989, zwrotów typu: komuna, komunizm, władze komunistyczne, partia komunistyczna (z myślą o PZPR) itp. Nie mówi się, co było by o wiele bardziej zgodne z prawdą: socjalizm, czasy socjalistyczne, partia socjalistyczna, władze socjalistyczne itp. Choć z historycznego, socjologicznego, politologicznego punktu widzenia mówienie o komunizmie w Polsce, tej po roku 1956, jest zwykłą brednią, kłamstwem, nieznajomością faktów, ignorancją, czy manipulacją.
Dlaczego?

Socjalizm czy komunizm?
Nie będę wdawał się w szczegółowe rozważania nad komunizmem, liberalizmem, socjalizmem itd. dla naszych potrzeb wystarczy dodać, iż komunizm był postulowanym ustrojem, który nie dopuszczał prywatnych środków produkcji, (przez niektórych tzw. fachowców i autorytety błędnie określany, jako system nie dopuszczający posiadania żadnej prywatnej własności); natomiast socjalizm, ów okres przejściowy, preferował państwowe środki produkcji, ale dopuszczał także prywatną działalność gospodarczą, produkcyjną itp. Jak wiec można mówić o komunizmie w Polsce, mówię o Polsce po 1956 roku, a szczególnie o czasach, które nieco pamiętam: lata 70. i 80., kiedy to, np. w rolnictwie grubo ponad 50% rolnictwa było w prywatnych rękach, kiedy to – w samym tylko moim niedużym, rodzinnym Węgrowie działało, i to całkiem nieźle finansowo, przynajmniej kilkudziesięciu tzw. „prywaciarzy”. Partia komunistyczna nie staniała legalnie, już przed II wojną światową została, polecenia Stalina rozwiązana. W takim układzie mówienie o komunizmie, władzach komunistycznych jest… tym o czym pisałem wyżej.
Dlaczego więc media karmią nas zapaścią semantyczną?
Wydaje mi się, iż dlatego właśnie, że wmawiając młodemu i średniemu pokoleniu, iż była to „komuna” łatwiej w ich umysłach wykreują negatywny obraz Polski z przed 1989 roku i łatwiej obrzydzi wszystko (w tym także dobre, pożyteczne, twórcze rzeczy), a wmówią, iż dopiero tzw. III RP to, choć może niedoskonałe ale cudeńko, (gdzie demoralizacja, obniżenie poziomu nauczania, ruina, wyprzedaż i grabież majątku narodowego, ośmieszanie i kompromitacja władzy państwowej, demontowanie państwa, rozwój biurokracji itd. są na porządku dziennym).

Eksperyment
Żeby to potwierdzić proponuję Czytelnikom pewien eksperyment, jaki przeprowadziłem na kilkudziesięciu osobach (im większa badana populacja tym lepiej).
Otóż w badanej grupie należy zadać pytanie: Który z poniższych terminów jest kojarzony i odbierany gorzej (bardziej negatywnie, gorzej się kojarzy itp.)? i podać dwa terminy: komunizm, socjalizm lub w odwrotnej kolejności.
W mojej grupie zdecydowanie więcej padało odpowiedzi, iż gorzej kojarzony jest komunizm.
Stąd mówienie o komunizmie – co nie ma żadnego potwierdzenia w historii i faktach – w prostej linii przełoży się na gorsze odbierania tego wszystkiego, co w Polsce było przed rokiem 1989 i łatwiejsze opluwanie, dezawuowanie 

List biskupów i zapaść semantyczna
W pierwszą niedzielę Roku Pańskiego 2011, 2 stycznia, usłyszałem List Księży biskupów (źródło: List pasterski Episkopatu Polski w związku z przywróceniem dnia wolnego od pracy w uroczystość Objawienia Pańskiego z 27 grudnia 2010 roku, w: http://www.episkopat.pl/?a=dokumentyKEP&doc=20101227_0), w którym wyrażono radość z przywrócenia dnia wolnego z okazji Uroczystości Objawienia Pańskiego (Trzech Króli, choć podobno nie koniecznie byli królami, ale tu nie o tym). Otóż w Liście tym wspomniano, iż przez wielki w Polsce uroczystość ta była dniem wolnym od pracy tak jak jest w innych krajach Europy i dopiero władze komunistyczne w 1960 roku to zmieniły „[…] Podobnie było również w naszej Ojczyźnie przez stulecia, aż do 1960 roku, kiedy to władze komunistyczne odebrały wiernym dzień wolny od pracy w święto Trzech Króli. […], (http://www.episkopat.pl/?a=dokumentyKEP&doc=20101227_0).
Mówienie o władzach komunistycznych w Polsce w 1960 roku? Tragedia. Wydaje się, iż Eminencje i Ekscelencje się tu nie popisały.
Po pierwsze:
Przyznano w liście, iż wczasach, o których można mówić o wielu próbach i elementach wprowadzania idei komunistycznych w Polsce, do roku 1956, czyli za najgorszej „komuny” Trzech Króli było cały czas wolnym dniem od pracy. Dosadniej można to ująć: Dopóki żył J. Stalin i jeszcze kilka lat po jego śmierci Trzech Króli było poniekąd świętem również państwowym!
Po drugie:
Jeżeli dopiero w 1960 roku zniesiono to jako dzień wolny, to na pewno nie były to władze komunistyczne!
Czy zwykła ignorancja? Poprawność polityczna? Czy myślenie owa zapaścią?
Cóż dziś na krytykowaniu tzw. „komuny” robi się kariery. Wówczas kiedy ta „komuna” była i mogła solidnie represjonować, wówczas Prymasa Wyszyńskiego niemalże wszyscy dostojnicy opuścili.

Komuniści trockiści!
Historycznie rzecz ujmując prawdziwymi, ideowymi komunistami w Polsce po II wojnie światowej, a chyba i o obecnie, byli tylko trockiści. Zapyta ktoś: Nawet jeśli tak, to co to ma do naszych rozważań?
Ano to, że oni byli przez stalinowców prześladowani, zsyłani i mordowani. Trocki został w Meksyku przez siepaczy Stalina zamordowany, a w Polce najwybitniejszy, ideowy przedstawiciel trockizmu, zmarły kilka lat temu prof. Ludwik Hass (wybitny znawca polskiej masonerii), za komunizm 16 lat spędził w więzieniach Związku Radzieckiego i Polski (kto wychodził z pod jego skrzydeł, jacy super znani działacze i autorytety zarówno liberalnej sceny politycznej, jak i publicyści znani np. z Radia Maryja na razie nie jest nam potrzebne). To byli prawdziwi komuniści trockiści, a nie władze z roku 1960!
            Warto przypomnieć zarzuty wrażone prze środowisko trockistowskie a zawarte w Liście Otwartym do Partii autorstwa Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego, którzy wyraźnie stwierdzają i wykazują, że w latach 60. w Polsce nie było komunizmu, a tylko co najwyżej socjalizm i to z deformacją biurokratyczną. Pragnęli ten socjalizm zmieniać sterując w stronę prawdziwego komunizmu. Jednym z zarzutów, które stawiali ówczesnemu systemowi było porozumienie z hierarchią kościelną. Mały cytat poniżej: (wydanie Instytutu Literacki, Paryż 1966, s. 91):
System biurokratyczny budzi uzasadniony sprzeciw i nienawiść mas; jednocześnie utożsamia się on z socjalizmem, tłumi bezwzględnie wszelką lewicową opozycję, a tym samym stwarza ideologii prawicowej warunki do rozprzestrzeniania się w masach; ludzie szukają ideowych symboli, które by wyraziły ich sprzeciw wobec systemu wyzysku i dyktatury, a w braku opozycji lewicowej wyrażającej ich istotne interesy, znajdują stare symbole tradycyjnej prawicy. W ten sposób dyktatura biurokratyczna sprzyja tradycyjnej prawicy politycznej, z niektórymi jej odłamami zawiera zresztą pakty oparte na kolaboranckich zasadach (PAX), z innymi (hierarchia kościelna) – porozumienia oparte na kompromisie.

Oburzenie!
Zdaję sobie sprawę z oburzenia, czy nawet zgorszenia z owego wpisu pewnej części Czytelników. Dlatego proszę nie doszukiwać się w tych refleksjach tego czego tam nie
ma (czyżby Pan Wronka zmienił przekonania, czyżby PRL był dla niego czymś wspaniałym, itp.) i proszę nie zadręczać mnie myśleniem stereotypowym.
Wychodzę z założenia, iż katolik-łacinnik powinien bardziej cenić prawdę niż ideologię, pojęcia od stereotypów!
Nutka prowokacji intelektualnej ma pobudzać do twórczego, pojęciowego myślenia.

P.S.
Z Nowym Rokiem Pańskim 2011, w kontekście blogowania życzę sobie pracowitości
i systematyczności.
(Nie będzie łatwo!)

Ze starego bloga: Św. Mikołaj, tandetny krasnal i Dzied Maroz

środa, 05 grudnia 2007 23:38   

Mikołaj, prezenty, niespodzianki - tak od lat kojarzy nam się wspomnienie liturgiczne św. Mikołaja, biskupa. Niestety od czasu, kiedy nastał czas „odwilży", „przełomu", „wolności" i innych luksusów w Najjaśniejszej Pomrocznej III RP, Mikołaj masowo zaczął przeradzać się w krasnala.
Ameryka, która poza tendeciarstwem i kodowaniem świata konsumpcyjnie nie wiele jest wstanie zaoferować, również w otoczce mikołajowej i bożonarodzeniowej niestety „nie zawiodła".
Już nawet nie chce mi się wymiotować, proszę wybaczyć dosłowność, gdy patrzę na armię skomercjalizowanych, pustych, czasem przygłupio się zachowujących i tandetnych krasnali, którzy - siłą chyba tylko bezwładności informacyjnej - nazywani są św. Mikołajami; we Francji już chyba nawet bez „świętymi".
Chcąc być konsekwentnym, zarówno media, jak i sami przebierańcy, albo powinni pamiętać, że święty Mikołaj był biskupem, a nie krasnalem; mitra, pastorał zdobiły jego wygląd, a nie pompony i tandetne uniformy... Albo - w imię elementarnej uczciwości intelektualnej - należy zrezygnować z nazwy „św. Mikołaj", (jest to kpina, żeby nie powiedzieć profanowanie kogoś kto był święty) i wprowadzić nazwę np. „krasnal".
W Związku Radzieckim, św. Mikołaj nie pasował do panującej ideologii. Ale tam przynajmniej nie robiono z niego krasnala, bałwana, cukierkowatego matołka. Tam po prostu był Dzied Maroz - Dziadek Mróz, który przynosił prezenty. Z dwojga złego myślę, że było to i uczciwsze i porządniejsze.
Tymczasem komercyjny szoł dopiero przed nami. Szkoda, że tak łatwo dajemy sobie w Polsce odzierać z szat świętości, bogactwa treści świętych i Święta. Nie dziwię się, że coraz więcej ludzi przestaje je lubić... Może i oto komuś chodzi...
Pozdrawiam szczególnie Tych, od których w przeciągu roku otrzymałem wiele dobra, wsparcia, życzliwości, pomocy...

niedziela, 30 stycznia 2011

Ze starego bloga: 21 października A. D. 2007

niedziela, 21 października 2007 22:40
 
21 października. Cuda nad urnami... Wszyscy ten dzień kojarzą z wyborami. No niemal wszyscy. Kilka osób pamiętało, że dziś minęło mi 35 latek...
To już wiem.
Ile przede mną?
Jak je ułożę?
Ile poprawię, a ile popsuję?
Tego jeszcze nie wiem...
Tym, którzy się odezwali i tym, którzy w sercu pamiętali pięknie dziękuję...

Ze starego bloga: Tak się wyrozmawiać...

piątek, 19 października 2007 12:34 

 Rok temu w październikowy piątek w Warszawie miałem okazję spotkać się ze znajomą Osobą. Nie pierwsze, nie ostatnie spotkanie. Ładny dzień, piękne słoneczko i gigantyczne korki. Wszak piątek popołudniu. Spotkanie pamiętam do dziś, bynajmniej nie ze względu na słońce czy korki - te powtórzyły się później niejednokrotnie i powtórzą się pewnikiem.
Pamiętam nie ze względu na pizzerię i miły klimat w Panoramie na Pradze. Bywało się wcześniej kilka razy i bywać tam można. Nawet nie ze względu na spacer po warszawskich wertepach wzdłuż działek i budującej się Trasy Siekierkowskiej przy skrzyżowaniu Marsa. W każdej chwili mogę sobie połazić tam czy gdziekolwiek.
Pamiętam ze względu na rozmowę, życzliwą, szczerą, przyjacielską...
Można by powiedzieć, cóż nadzwyczajnego?
Dla mnie niestety nadzwyczajnego. Codziennie wśród ludzi, często morza ludzi... a daleko od możliwości wygadania się. Wśród znajomych owszem o tym, o tamtym, ale cóż więcej...
Czy nie mam wokół siebie przyjaciół, kochanych osób, gdzie można o wszystkim powiedzieć, usłyszeć nie tyle pochwały (bo nie wszystko w mym życiu do pochwały się nadaje), czy moralizowanie, wyrzuty i nagany (nie wszystko jest naganne), ale po prostu zrozumienie?
Są, były... Ale... jakoś nie miały klucza pschocybernetycznego, (że użyję żargonu dla wtajemniczonych) do mnie, by posterować; coś mi się zawsze blokowało, przeważnie przez moje fanaberie i humory...
Ale wówczas mogłem się wygadać i wyrozmawiać.
Mija październik tego roku.
Z tysiącami ludzi i znajomych się spotykam, tysiącami słów otoczony, ale nie otwierają tak jak tamte z przed roku.
Dziś już tylko spoglądam z otwartej i odkorkowanej Trasy przy Marsa w kierunku działek i Panoramy.
Mówią, że historia lubi się powtarzać...

Ze starego bloga: Gnojki i żabojady

wtorek, 04 września 2007 14:56

1 września, jak co roku, obchodzimy rocznicę wybuchu II wojny światowej. Tak się dzieje przynajmniej w Polsce. Wiele się o tym  pisze, wiele się mówi, wiele się wspomina.
Ja chciałbym skupić się na 3 września.
Dlaczego?
Otóż krew człowieka zalewa gdy się słyszy, jak niektórzy komentatorzy i autorytety mędrkują, że Polska była skazana na przegranie tej wojny, że była do niej źle przygotowana itp. Owszem wspominają czasem o tym, jak nas sojusznicy zdradzili, czy raczej zostawili, ale w dobie unijnej poprawności politycznej w modzie jest raczej krytykować sowietów, (wciąż funkcjonujący rusycyzm), niż Francuzów czy Brytyjczyków.
Strategia dowództwa polskiego przewidywała, iż dzięki zawartym sojuszom i porozumieniom dyplomatycznym, Francja i Wielka Brytania miały zaatakować III Rzeszę z zachodu. Jak pokazują dane, wojna wówczas zakończyła by się szybko i miażdżącą przegraną Niemców. Niemalże wszystkie swe siły Niemcy rzuciły przeciw Polsce; na zachodnich granicach stacjonowały śladowe jednostki wojska.
Jasnym jest, że gdyby te dwa państwa, które miały miażdżącą przewagę nad Niemcami (np. w czołgach 80-krotną) uderzyły, porażka Rzeszy byłaby nieunikniona. Dla Francji była to „śmieszna wojna", Brytyjczycy mieli inne interesy do załatwienia niż ratowanie Polski i osłabianie Niemiec.
Dziś zostaje nam gdybanie: ileż milionów ludzi by nie zginęło, jeśliby na czas rozgromić Niemcy. Jedno jest pewne: honor brytyjski, o francuskim już nie mówiąc, nijak się miał do odwagi, bohaterstwa, waleczności i honoru Polaków. W kilka miesięcy później, wielu z nich wzięło udział w powietrznej „wojnie o Anglię", nie szczędzili życia, cierpień i krwi... i tak na wszystkich frontach.
Dodajmy jeszcze, iż w przeddzień wybuchu wojny Brytyjczycy i alianci otrzymali od polskiego wywiadu gotowe egzemplarze tajnej niemieckiej maszyny szyfrującej Enigmy. Rozpracowanej w całości przez polskich kryptologów. I co na to Brytyjczycy? Otóż według ich kinematografii, plotek i podwórkowych opinii, to głównie dzięki nim Enigma została złamana. Nóż się w kieszeni otwiera... Czyż nie powinienem ich nazwać gnojkami do kwadratu? Jak to mój kolega mówi: zabić to za mało... No cóż powalczmy przynajmniej informacyjnie odkłamując historię. Do Enigmy postaram się jeszcze wrócić.
Na koniec jeszcze wypada przeprosić Czytelnika za brutalność tytułu, ale i tak go złagodziłem...

P.S.
Zamieszczam poniżej fragmenty artykułu z „Naszego Dziennika" (Nr 204/2007r.), s.18 o poczynaniach naszych „sojuszników".

„[...] "Śmieszna wojna"
Założenia planu "Z" były znane naszym aliantom. Mimo to w okresie od 3 września 1939 r. do 10 maja 1940 r. żadne z tych państw nie podjęło energicznych działań wojennych wobec Niemców i faktycznie nie wywiązało się z zobowiązań traktatowych wobec Polski. Sami Francuzi mówili, że to "drôle de guerre" ("śmieszna wojna")! Może więc pora spojrzeć na naszą tragedię wrześniową z innej perspektywy?
Niemcy z jesieni 1939 r. nie były jeszcze tą złowrogą, uzbrojoną po zęby potęgą, która w następnych latach zakrwawi świat i pozbawi życia miliony ludzi różnych narodowości. Krytykom i szydercom, którzy tak często - wprost lub w sposób ledwie zawoalowany - lekceważą wysiłek zbrojny Rzeczypospolitej podczas wojny obronnej 1939 r., warto zacytować ustalenia historyków dotyczące dysproporcji sił i środków między Niemcami a Polską: 5:1 w czołgach, 5:1 w samolotach, 3:1 w artylerii. Nawet w liczbie żołnierzy, w pierwszej fazie obrony, Niemcy nas przewyższali (1,5 mln : 0,9 mln), gdyż nasi alianci skutecznie opóźniali powszechną mobilizację w Polsce, by nie drażnić Hitlera. Ciągle żywy był duch Monachium!
Racjonalnie planując skuteczną obronę przed Niemcami, dowództwo polskie powinno było od początku wycofać główne siły za linię Wisły, pozostawiając na opuszczonym terenie tylko siły porządkowe. Taka strategia groziła jednak nowym układem Niemców z Zachodem, tym razem kosztem Polski. Dowództwo polskie musiało z niej zrezygnować, pozostawiając wojska na rozciągniętym do granic możliwości, pełnym słabych punktów froncie. Jedyną szansą zwycięstwa w tej wojnie był front zachodni. Dlaczego nie powstał? Według ustaleń historyków wojskowości, przewaga Francji i Wielkiej Brytanii była tu miażdżąca: 4:1 w artylerii, 80:1 w czołgach (!) i absolutne panowanie w powietrzu. Zapasy amunicji w jednostkach Wehrmachtu, ulokowanych na zachodniej granicy Niemiec, sięgały zaledwie trzech dni. Niemcy rzucili wszystko, co mieli najlepszego, na Polskę.
Francuzi nie chcieli jednak "umierać za Gdańsk". Może gdyby oczyma wyobraźni zobaczyli swą przyszłą klęskę, hańbę Vichy, kolaborację z wrogiem ich bohatera narodowego, marszałka Petaine'a, zrozumieliby, że to nie jest wojna tylko o Gdańsk, tylko o Polskę. Nie zawsze jednak starcza politykom wyobraźni.

"Cóż za hańba!"
Niedziela, 3 września 1939 r., była w Warszawie, mimo dotkliwych skutków pierwszych bombardowań, dniem radości i tryumfu. Zgromadzeni przed ambasadą francuską warszawiacy utworzyli potężny tłum wiwatujący na cześć naszych wspaniałych sojuszników, którzy dotrzymali zobowiązań. Tego dnia przed południem Wielka Brytania wypowiedziała Niemcom wojnę, kilka godzin później uczyniła to Francja. "Z podpisanych z Polską umów wynikało, że alianci rozpoczną natychmiast ofensywę powietrzną, w skali proporcjonalnej do zaangażowania lotnictwa niemieckiego w Polsce" - pisze prof. Paweł Wieczorkiewicz, znawca zagadnienia.
"Jednak Brytyjczycy i Francuzi, obawiając się tyleż nadmiernych strat, co spodziewanej riposty, ograniczyli się, po kilku nalotach na niemieckie bazy morskie, do obrzucenia terytorium Rzeszy... pacyfistycznymi ulotkami" (!). "Szef brytyjskiej misji wojskowej skomentował to jednoznacznie: 'wstydzę się za mój rząd'"... Alphonse Juin, wybitny francuski marszałek, po wojnie m.in. dowódca sił lądowych NATO w środkowej Europie, napisał z goryczą: "Dlaczego nie zaatakowaliśmy natychmiast na naszym froncie, gdy wojska niemieckie rzuciły się na Polskę? Jakiż błąd niewybaczalny! Nakazywał to przede wszystkim honor (...). Cóż za hańba! (...). Z punktu widzenia strategii popełniliśmy błąd ciężki. Nie było ryzyka. Wszystkie niemieckie dywizje pancerne, z wyjątkiem jednej, były zajęte w Polsce. Niemcy nie mieli prawie żadnych sił przeciw nam!".
Kiedy robimy dziś bilans tzw. kampanii wrześniowej, to pomyślmy - zamiast ochoczo powtarzać bezmyślnie stare sowieckie kłamstwa o "upadku państwa", "nieudolnym dowodzeniu", "chaosie" itp., pomyślmy również, że we wrześniu 1939 r. Polakom, którzy odzyskali swe państwo zaledwie 20 lat wcześniej, brakowało wszystkiego, tylko nie honoru, o który dopominał się od swych rodaków marszałek Juin.
Piotr Szubarczyk
IPN, Oddział Gdańsk"